KARP
Wiedziała, że nie będzie łatwo.
Karp też to wiedział. Póki co pływał w wypasionej wannie z hydromasażami i rozkminiał swoje dotychczasowe, beztroskie, życie. Woda była do zniesienia, chociaż wolałby swój staw, podwodne zielsko i grupę przyjaciół, z którymi w tym zielsku buszował, dorastał, gubił łuski i marzył, że kiedyś stanie się tłustym, silnym karpiem i da popalić tym, którzy naśmiewali się z jego wątłych płetw i skłonności do fantazjowania.
Hm… Gdyby był człowiekiem, z pewnością siedziałby teraz przy laptopie, z kubkiem kawy i wystukiwał świąteczny post na FB. W tym wypadku pozostało mu tylko ostatnie życzenie, ale wiadomo… Dzieci i ryby głosu nie mają, ale… Obserwował jak Ona szoruje lustro w łazience. Wanna była wypełniona po brzegi, więc mógł podpłynąć do krawędzi i gapić się do woli.
Ona była zdenerwowana, przygnębiona, w stresie. Nawet Karp to wyczuwał, chociaż był tylko kandydatem na danie w galarecie. Westchnąłby sobie, gdyby tylko potrafił. O, nawet zagaił by coś do tej zmęczonej istoty, która z takim zapałem pucowała to lustro, że jeszcze trochę i szyba zacznie się topić. Mimo własnej niedoli, myślał o mieszkańcach tego domu; ślicznego domu z ogródkiem na obrzeżach wielkiego miasta. Coś było z nimi nie tak. Karp, nawet tutaj czuł zapach drzewka, bo takie rosły wokół jego rodzinnego stawu i doskonale je pamiętał. Poza tym, było mnóstwo miłych zapachów, które kojarzyły mu się z czymś smacznym. Machnął płetwą ogonową tak mocno, że kobieta o mało nie upuściła butelki z płynem do szyb. Chyba tego potrzebowała, bo lustro było naprawdę przeraźliwie wręcz czyste. Usiadła na brzegu wanny i spojrzała na rybę. To był jego pomysł. On tu rządził. Bo w jego domu zawsze był karp. I jego mamusia zawsze przyrządzała go w galarecie. Jego mamusia była w ogóle mistrzynią we wszystkim; od sztuki mycia okien na wysoki połysk, do równomiernego umieszczenia rodzynek w serniku, które on i tak po kryjomu wydłubywał. Ale rodzynki w serniku musiały być, bo jego mamusia…
– Nie masz czasem dość? Podskoczyła przerażona. Mam omamy słuchowe? Tak, jest potwornie zmęczona, ale żeby aż tak? Karp spiął się w sobie i hyc! Już siedział na brzegu wypasionej wanny. Ona stłumiła krzyk i wpatrywała się w Karpia jak skamieniała.
– No wiem. Mnie też to zaskoczyło. Nie liczyłem na cud. A, tu masz! Wykorzystajmy tą chwile, zanim wróci twój mąż i pozbawi mnie życia.
Zazwyczaj, chwila zaskoczenia, szoku i tak dalej, kiedyś mija. Jej już było chyba wszystko jedno. Rzuciła ścierką na środek łazienki i też przysiadła na brzegu wanny.
– Ja nie chcę mieć nic wspólnego z twoją śmiercią. – Zapewniła szczerze. To był jego pomysł.
– Wiem. Karp zanurzył się na chwilę, bo nie lubił jak mu łuski obsychały. – Wiem. – Powtórzył łagodnie. – On ma pomysł na całe twoje życie. A ty jaki masz pomysł, tak naprawdę, tylko na twoje życie?
Ona rozejrzała się, ale to nie był sen. Karp był realny. Żaden inny nie pływał w wannie. Ten, patrzył na nią prawie jak człowiek. Z takim zrozumieniem, że odpuściła teatr w stylu: Ależ jestem szczęśliwa! On po prostu o mnie bardzo dba. I tym podobne frazesy. Najpierw były łzy. Dużo łez. Karp się pokusił, by jednej spróbować. Słona! Nie mógł by w nich pływać, chociaż utworzyła się już niezła kałuża. Czekał cierpliwie. Ona westchnęła głośno i wyglądało na to, że więcej łez nie ma.
Opowiedziała mu swoją historię. Głównie mówiła o nim. O sobie niewiele. A nie o to Karpiowi chodziło. Ona musiała odnaleźć siebie; wyjść z tych wszystkich JEGO dekoracji, manipulacji i chorobliwych wizji, jaka powinna być IDEALNA ŻONA I MATKA. Bez wątpienia, mamusia była NUMBER ONE i Ona nie miała szans dorównać IKONIE. Karp był karpiem, ale rozumiał więcej, niż Ona mogła przypuszczać. Ona w swoim mniemaniu, w ogóle nadawała się tylko do sprzątania, gotowania i cicho siedzenia, kiedy on mówił. I Karp, którego on miał zabić, a ona przyrządzić w galarecie, jej to właśnie uświadomił. W nagłym odruchu pogłaskała go po śliskim grzbiecie.
– Wolałabym, żebyś żył.
– Ja też. Ważniejsze jest jednak teraz, byś ty odnalazła siebie. Wiesz, zrobiła sobie taki prezent. Musisz coś rozwalić, pobałaganić, zbudować od nowa. Nie zrozum mnie źle, Nie namawiam cię do sprowadzenia ekipy od: „Nasz Nowy Dom.” To pewna metafora, rzecz jasna! Wiesz, co mam na myśli?
– Chyba tak… Poczekasz chwilę?
– A mam inny wybór? Karp wymownie chlapnął płetwą. – W górę rzeki raczej nie popłynę. W dół, też nie. Działaj!
***
Cisza panująca w domu powinna go zaskoczyć. I zaskoczyła. Rozejrzał się, jakby chciał się upewnić, że to na pewno jego dom; jego kanapy, jego kaloryfery, jego stolik kawowy, jego świerk… Starannie odwiesił płaszcz, odstawił skórzany neseser, szalik starannie złożył w kostkę i odłożył do specjalnego koszyczka na szaliki.
– Kochanie!
Zastał Kochanie w kuchni. Przy butelce wina. Bynajmniej nie służyło do tego, by podlać nim pieczeń. Nie było blachy z pierniczkami, sernika z rodzynkami i wielu innych rzeczy, które, jak oczekiwał, powinny już być gotowe. Dolna część szczęki zaczęła mu drgać, jakby chował się tam chomiczek, który desperacko próbuje się wydostać. Kochanie dolało sobie wina i spojrzało na Pana i Władcę, bynajmniej nie przepraszająco:
– W tym roku nie będzie serniczka z rodzynkami, ale bez. Z polewą cytrynową. Nie będzie też karpia w galarecie. Prezent dla mamusi ty kupisz. Nie życzę sobie jej uwag na temat wystroju naszego domu; żadnych: Gdybyś zawiesiła inne firanki. Chyba dawno nie myłaś okien. Jak ma ochotę, niech sama je umyje. Aha… I od nowego roku wracam do pracy.
Zbyt zaskoczony odmianą JEGO własności w postaci zony, słuchał, z niemal otwartymi ustami. Mimowolnie pomyślała, że jest podobny do karpia, który jeszcze dwie godziny temu taplał się w ich wypasionej wannie. Musiała się roześmiać!
– Za dużo wina. – Wykrztusił wreszcie. – Nie powinnaś tyle pić.
– Już mi nie będziesz mówił. Nigdy! Nigdy mi nie będziesz mówił, co powinnam. A wino… Cóż… Było pyszne!
Po raz pierwszy poczuła, że duch świąt ogarnia ją (nie tylko za sprawą pysznego prosecco) i napełnia siłą. Podeszła do perfekcyjnie udekorowanego drzewka, gdzie każda ozdoba miała swoje miejsce, a łańcuchy swoją „zaczepną” gałązkę. Po chwili zastanowienia zdjęła drogie ozdóbki, bo on chciał tylko RĘCZNIE MALOWANE, na zamówienie, a ona tak naprawdę chciała te, robione przez dzieci. Wyobrażała sobie ich miny, gdy wrócą ze szkoły… I zobaczą choinkę w nowej odsłonie. Zapewne pomyślą, że zwariowała. Tak jak on pomyślał, gdy zobaczył kilka rybich łusek przyklejonych do lustra.
– Co zrobiłaś z Karpiem? Odwróciła się, trzymając aniołka zrobionego przez ich ośmioletnią córkę:
– Zjadłam. Na surowo. Bez galarety.
Epilog
W stawie zawrzało. Karp w końcu uspokoił wszystkich. Na brzegu leżała butelka dobrego i cholernie drogiego szampana, który wyciekał cienką strużką do stawu. Każdy chciał spróbować chociaż kropelkę. Karp zapewnił, że w tym roku, właściciel stawu już nie zanurzy siatki…
– Powiedziała mu, że grasuje odmiana rybiego koronawirusa. No, właściciel przestraszył się. Obiecał, że już nie wyłowi ani jednego z nas.
On tez dostał szampana. Mam nadzieję, że moja Przyjaciółka jest szczęśliwa i ma takie święta o jakich zawsze marzyła! Po czym wynurzył się lekko, łyknął kropelkę szampana i stwierdził:
– Ja tam się nie znam, ale… Dobre! Aż mi się łuski zaróżowiły!
Wasze zdrowie ludzie! Bądźcie naprawdę szczęśliwi. Aha… Bez Karpia, święta też są super!
/Latimer Max/
